Dr Marcin Jurzysta. Felieton: Nowa Lewica, czyli otwarcie na nowe środowiska, czy monopol SLD?

Marcin Jurzysta

To się nazywa powrót do korzeni! Od jakiegoś czasu słyszymy, że lewica (a ściślej mówiąc SLD  i Wiosna, bo partia Razem nie chce) łączą się w jeden polityczny byt. Patrząc z perspektywy politologicznej, to posunięcie jest całkiem sensowne. Wyborcy cenią sobie jedność  i zawsze ją premiują.  Tylko, czy tego już nie było?

Dla młodszych wariant z połączeniem partii lewicowych wygląda zapewne atrakcyjnie.  Starsi natomiast pamiętają, że lewica w swej historii już się łączyła, i to niejednokrotnie. Pierwszy raz na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy na gruzach PZPR powstawała właśnie ponoć nowa i świeża SdRP. Tyle tylko, że jedna, choć zasobna finansowo i kadrowo formacja, nie mogła być zbyt atrakcyjna dla dużej części wyborców. Dlatego ówczesny szef SdRP – Aleksander Kwaśniewski wpadł na pomysł dokooptowania mniejszych organizacji  i utworzenia szerokiej, lewicowej formacji. Tak powstało SLD, które w 1993 roku wygrało wybory parlamentarne, a sam autor tego sukcesu dwa lata później został Prezydentem RP.

W niemal identyczny sposób postąpił pod koniec lat dziewięćdziesiątych Leszek Miller. Doskonale wyczuł on moment, gdy centroprawicowa koalicja AWS – UW zaliczała kryzys po kryzysie.  To był czas dla lewicy, która jednak, nawet przy ewidentnych wpadkach centroprawicy, nie mogła liczyć na dobry wynik wyborczy, gdyby szła do wyborów podzielona. Nie bez kozery w tym czasie zaistniało powiedzenie, że Miller bierze na pokład wszystko, co się rusza. Każda, nawet najmniejsza partyjka, stowarzyszenie, ruchy miejskie były z otwartymi rękoma witane przez Leszka Millera. Należy jednak przyznać, że późniejszy premier nie miał tak skomplikowanego zadania jak wcześniej Aleksander Kwaśniewski. U progu nowego wieku formacją lewicową, która mogła odgrywać jakąś polityczną rolę, była oprócz SLD jedynie Unia Pracy. Miller więc błyskawicznie zawarł koalicję z partią Marka Pola i Tomasza Nałęcza jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. W efekcie tak „odświeżona” lewica   o mały włos mogła w 2001 roku rządzić samodzielnie.

Kolejne jednanie się środowisk centrolewicowych nastąpiło w 2006 roku. Wówczas to SLD, przeorane aferami rządów Millera, zasiadło w nowym parlamencie w ławach opozycyjnych  i nikt z działaczy nie miał sensownego pomysłu, jak wyjść z impasu. Sięgnięto znowu po Aleksandra Kwaśniewskiego,  jednak  tym razem z dużo gorszym skutkiem. Mimo że był już na politycznej emeryturze i pamiętano mu kompromitujące występy, to jednak jego doświadczenie w budowaniu naprędce czegoś z niczego było dla skostniałej lewicy czymś na wagę złota. Wszak populistyczna koalicja PiS – Samoobrona – LPR właśnie się rozpadała  i szykowano nowe wybory. Dobre relacje Kwaśniewskigo z liberałami stały się podstawą do rozmów  o utworzeniu wspólnej listy. Oferta LiD (Lewicy i Demokratów) nie przypadła raczej do gustu wyborcom. Wprowadziła bowiem do Sejmu zaledwie 53 reprezentantów.

Teraz projekt zjednoczonej lewicy jest znów reaktywowany. Pod inną nazwą (choć  mam wrażenie, że określenie „Nowa Lewica” gdzieś już funkcjonowało), z trochę z nowymi twarzami (choć dodanie kilku młodych z Wiosny nie zamaskuje znaku czasu eseldowskiego skansenu) Nowa Lewica chce na nowo definiować swą lewicowość. Partia Razem natomiast, jak zostało wspomniane wcześniej, nie przystępuje do tego porozumienia.  To zresztą dziwna lewica, w swych socjalnych postulatach bardziej podobna do PiS.

Biorąc pod uwagę powyższe, warto zastanowić się, czy o jakąkolwiek jedność tu idzie. Czy Włodzimierz Czarzasty  i Robert Biedroń zwyczajnie nie skalkulowali sobie, że ich ludzi łatwiej będzie wprowadzić do Sejmu działając razem, aniżeli przeciw sobie, nawet jeśli są pomiędzy nimi dość znaczące różnice… Czy  o jakąś nową jakość może faktycznie chodzić, gdy Biedroń dał się w istocie zwasalizować Czarzastemu i teraz tańczy tak, jak szef SLD mu zagra? Czy chodziło  o nową jakość Włodzimierzowi Czarzastemu, który przygarnął Wiosnę tylko po to, by odmłodzić wizerunkowo SLD? Trzeba przyznać, że nie spodziewał się, że ci działacze zdynamizują lewicę i otworzą ją na nowe środowiska. Zrozumiał, że są potrzebni i trzeba się z nimi liczyć. Ale  zarówno oni, jak i szef SLD wiedzą dobrze, że mimo wszystko przy układaniu list wyborczych nie będą mieli wiele do powiedzenia.  Nie łudźmy się, żadnej Nowej Lewicy nie było  i nie będzie. W nowym, ładnym opakowaniu znajduje się bowiem stary, być może już nie pierwszej świeżości towar. Niestety Wiosna pełni  rolę pierwszego elementu tej sprzedażowej oferty.

 

Polub i udostępnij